5.04.2014

PROLOG

Kolejna impreza. To, że odbywa się właśnie w moim apartamencie przyprawia mnie o wybujałą wyobraźnię na temat własnej zajebistości. Za miesiąc minie rok odkąd przeprowadziłem się do Los Angeles. Zapraszałem tylko osoby z „górnej półki”, ponieważ wiązało się to także z show biznesową prywatnością. Chociaż plotki i tak pewnie roznoszą się już w tej chwili, a podniecone na sam mój widok nastolatki urządzają kilometrowe debaty internetowe na temat mojego ubioru, ba! Raz widziałem wpis na temat tego jak się załatwiam.

Sikam tęczą, zaiste.

Ale czy kiedykolwiek dopadły mnie wyrzuty sumienia tego, że rozkochane dziewczęta nie mogę dowiedzieć się ode mnie osobiście jak się czuję czy jakiego koloru bokserki mam na sobie? Oczywiście, że nie. To było tak fascynujące, że pragnąłem, aby mówili o mnie wszystko i wszędzie. Im więcej mnie, tym lepiej. Byłem pewny, że w tym pomieszczeniu każdy zatańczy dokładnie tak jak mu zagram. A może nawet doda coś od siebie.

Przesunąłem wzrokiem po dwóch młodych dziewczętach odzianych w skąpe mini i mógłbym przysiąc na własne życie, że nie przyszły tutaj tylko po to, żeby napić się dobrej whisky. Uśmiechnąłem się kącikiem ust w ich stronę, rozsadzając się wygodniej na czarnej, skórzanej sofie. Rozchyliłem lekko usta i uśmiechnąłem się do siebie.

Jestem Bogiem.

Dźwięk dzwoniącego telefonu zmusił mnie do powrotu do rzeczywistości. Sam nie miałem pojęcia jak wśród tego hałasu potrafiłem to dosłyszeć. Wsparłem się rękoma i podniosłem z sofy, wyciągając iPhon’a z kieszeni czarnych spodni i przedarłem się przez mały tłum, wchodząc do sypialni.

Dzięki Bogu, że ściany są dźwiękoszczelne.

- Justin, od dzisiaj masz przerwę, więc może wreszcie przyjedziesz do domu? Nie było Ciebie tutaj od trzech lat. Dobrze wiesz, że dziadek choruje.

Moja matka jak zawsze wszystko wyolbrzymiała. Nie przeszkadzało mi to ani trochę, że nie pojawiłem się w rodzinnym domu taki szmat czasu. Miałem też „gdzieś” to, że dziadek choruje. Tak czy siak znowu miałem go zobaczyć na święta Bożego Narodzenia właśnie tutaj, w Los Angeles.

- Nie mam tam nic do roboty. Lepiej ten czas spożytkuję będąc tutaj.

Odparłem znudzony rozmową i przysiadłem na skraju dużego wodnego łóżka.

- Masz tutaj być jutro, bo inaczej osobiście się po Ciebie pofatyguję. Wystarczy, że pobędziesz tutaj dwa, trzy dni i możesz wracać. Nie możesz ciągle obracać się tylko w swoim towarzystwie. Rodzinie też trzeba poświęcić trochę czasu.

Sranie w banie.

- Zrozumiano? – sapnęła, nie słysząc żadnego odezwu z mojej strony. – Justin…?

Wygrała.

- Dobra, dobra. Będę, cześć.

Jedynym minusem w tej całej zabawie było to, że nie byłem jeszcze pełnoletni. O wszystkim musiała decydować moja matka i to ona miała ostateczne zdanie. I tak ostatnio trochę przeciągnąłem Jej dobrotliwość, dlatego wolałem tym razem podmuchać trochę na zimne.

Ale na pewno nie kosztem kończenia tej zajebistej imprezy.

***

Niektórzy twierdzą, że sława zdążyła już dawno uderzyć mi do głowy. Słyszałem nie jedną plotkę na temat tego, że się staczam, że zmieniam dziewczyny jak skarpetki lub po prostu się nimi bawię, a potem łamię im serca. Najlepszą wzmianką było to, że pluję na moich fanów z balkonu. A ja nie zamierzałem tego komentować. Wywołałbym jeszcze większy skandal. Jestem bogaty i mam to, co chcę. Co w tym złego? Jestem zdania, że każdy, kto tylko ma siły i cierpliwość doszedłby do tego samego co mam teraz. Trzeba tylko chcieć.

Głośne hamulce samolotu wywołały kolejną falę ogromnego bólu głowy. Syknąłem, przykładając otwartą dłoń do nieco rozgrzanego czoła. Przyznam się sam przed sobą – podróż samolotem od razu po imprezie nie jest najlepszym rozwiązaniem.

Pocieszał mnie też sam fakt, że jestem na tak zwanym „urlopie celebryckim”, więc każde pojawienie się paparazzich grozi wobec nich karą finansową. Przynajmniej nie będę musiał się tłumaczyć z tego, dlaczego po tylu latach pojawiłem się w rodzinnym mieście. Chociaż byłem pewien, że jakiś przeciek już właśnie w tej chwili ląduje w Internecie i jest poddawany kolejnym nastoletnim debatom.

Opiewanie w luksusy jest bardzo wygodną sprawą. Na tyle, że kazałem sobie podstawić na taflę lotniska samochód, który został sprowadzony spod mojego garażu w Los Angeles. Dlatego kiedy tylko silniki samolotu zostały wyłączone, uśmiechnąłem się na widok żółtego Mustanga. Wiedziałem, że wzbudzę nim zainteresowanie, ale byłem do tego przyzwyczajony.

Wsiadając do samochodu zacząłem się zastanawiam czy w takim stanie mogę prowadzić. Ale kto w tym małym miasteczku będzie sobie zawracał tym głowę? Naciągnąłem na nos okulary przeciwsłoneczne i odpalając silnik samochodu, od razu włączyłem klimatyzację. Był środek lipca, więc pogoda w letnich miesiącach była nie do zniesienia.

Po czterdziestu minutach od lotniska wjechałem na podjazd małego, blado żółtego domku z niewielkim ogródkiem. Tak jak myślałem – nic a nic się nie zmieniło. Byłem trochę przerażony tą nagłą zmianą. Główny szkopułem było to, że bramkę musiałem otworzyć sobie sam. Nie zrobił tego za mnie pilot. Wysiadłem z samochodu, zabierając za sobą torbę i przewieszając ją przez ramię, zamknąłem pojazd. Rozejrzałem się dookoła.  Było lekko po godzinie trzynastej, więc nie zdziwiło mnie to, że kilka ciekawskich par oczu skierowane były w tym momencie właśnie na mnie. Zapewne byłem ostatnią osobą, której się tutaj spodziewali. Zignorowałem dość szybko ten fakt i wszedłem do domu.

Zajebiste powitanie. Normalnie powrót syna marnotrawnego.

- Justin, jesteś już!

Moja matka pojawiła się w ułamku sekundy przy moim boku, a zaraz potem czułem w nozdrzach zapach Jej kwiatowych perfum.

Poczułem się dziwnie. Pierwszy raz ogarnęło mnie takie uczucie. W momencie, kiedy znalazłem się w ramionach mojej matki – Pattie – wszystkie mięśnie w moim ciele się rozluźniły. Kącik ust uniósł się nieznacznie ku górze.

Odskoczyłem niemalże jak oparzony od matki, rozglądając się po wnętrzu domu. Wszystko wydawało mi się takie znane a zarazem całkowicie obce.

- Twoje rodzeństwo jest u dziadków. Chcieliśmy im zrobić niespodziankę i jutro przyjadą na obiad. Masz trochę czasu, żeby się oswoić i odpocząć. Może coś zjesz? Dobrze się czujesz? A podróż jak minęła? Nie było żadnych kłopotów?

Zaczyna się.

- Mamo, błagam.

Jęknąłem, patrząc na Nią błagalnym wzrokiem i sapnąłem, kierując się w stronę schodów, które miały zaprowadzić mnie do „mojego” pokoju.

- Julie była tutaj dzisiaj. Przyniosła mi od swojego ojca pocztę, bo znowu listonosz pomylił adresy.

Zawołała za mną, kiedy nawet nie przekroczyłem progu schodków. Uniosłem lekko jedną brew ku górze.

Jaka, do cholery, Julie?!

Zignorowałem więc dziwną wzmiankę mojej matki i wchodząc do pokoju, zamknąłem za sobą drzwi.

5 komentarzy:

  1. Cześć!
    Dostałam link do tego bloga na moim asku, więc postanowiłam wejść z ciekawości i przeczytać właśnie chociaż prolog. I muszę Ci szczerze powiedzieć, że jestem pod wrażeniem. Obejrzałam zwiastuny i jestem pewna, że to opowiadanie będzie inne niż wszystkie, co się chwali.
    Co do prologu to nie podoba mi się postawa Justina względem rodziny - typowy rozpieszczony chłopaczek. No ale mam nadzieję, że to się zmieni. Coś mi się też zdaje, że Justin niedługo pozna Julie, nie mylę się? Ogólnie to bardzo mi się podoba i przyjemnie mi się go czytało, oby tak dalej!
    Jeśli będę mieć jeszcze troszkę wolnego czasu to zapewniam, że skomentuję i przeczytam dalsze rozdziały.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny, villiars z bloga utraconewspomnienia-fanfiction.blogspot.com (będzie mi bardzo miło jeśli wejdziesz i wyrazisz swoją opinię, bo z tego co widzę, masz niesamowity styl pisania).

    OdpowiedzUsuń
  2. chcialam to zaczac czytac ale mam mozliwosc tylko na telefonie, a zwarzajac na to, ze szablon jest okropny nie da sie na twlefonie czytac

    OdpowiedzUsuń
  3. Interesujący prolog , ciekawy :) zachęcił mnie do dalszego czytania ;) Zapowiada się ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Aww, sjxbsjsbxhbd, świetny prolog :) dopiero zaczynam czytać, ale oby tak dalej :*
    ~Wiktoria

    OdpowiedzUsuń

Followers